Ulaski Gostomskie, Drzewica, N.M.n. Pilicą 31.08-2.09.2007

Już po raz czwarty Burak zaprosił nas do swojej chatki nad Pilicą. W tym roku w spływie brały udział dziewczyny z 6, 22, 265 i jak zawsze chłopaki z 16. Na spływie gościem specjalnym był kapelan ZHR ks. Jerzy Świerkowski. Cała wyprawa zaczęła się już w piątek popołudniu. Wszyscy uczestnicy mieli ustalone zbiórki na dw. Zachodnim PKS. Musieli jechać kilkoma autobusami, ponieważ nie pomieściliby się w jednym. Ja natomiast razem z ks. Jerzym i Burakiem dotarłem na miejsce samochodem.

Po rozpakowaniu się, zasiedliśmy razem (rodzina Buraka, ks. Jerzy i ja) do małego posiłku, jednocześnie nasłuchując pierwszej ekipy. Wiedzieliśmy, że narobią dużo hałasu, ponieważ jedną ze stałych atrakcji pierwszego dnia spływu jest przeprawa przez Pilicę do chatki. Było już ciemno, gdy usłyszeliśmy pierwsze krzyki. Wyszliśmy nad rzekę, żeby obserwować pierwszych śmiałków, którzy zdecydowali się na przeprawę. Gdy już wszyscy dotarli i się przebrali w suche rzeczy, mogli zasmakować pysznych racuchów zrobionych przez Alę  żonę Buraka. Następnie Burak przystąpił do kolejnego stałego punktu  rozdawania koszulek. Jak zwykle było przy tym dużo zamieszania. Gdy już wszyscy mieli odpowiedni rozmiar na sobie, usiedliśmy w kręgu do śpiewanek. Niestety w tym roku nikt nie zabrał ze sobą gitary, a jedyny instrument jaki posiadaliśmy to mój akordeon. W moim śpiewniku nie było zbyt wielu harcerskich piosenek, więc po krótkim czasie rozeszliśmy się do swoich pokoi, szykując się do snu.

Sobotniego ranka wszyscy wstali pełni napięcia, ponieważ czekała nas do pokonania trasa  ok. 50 km (ach te liiczby Buraka, w rzeczywsitości ok 35km. - przyp. red.). Przed wymarszem zostaliśmy pobłogosławieni przez ks. Jerzego i ruszyliśmy do Tomczyk, gdzie czekał na nas zamówiony autokar. Ok. godz. 8 dotarliśmy do Drzewicy, gdzie oczekiwaliśmy na kajaki. Niestety właściciel o nas zapomniał i musieliśmy mu pomóc załadować kajaki, aby nie opóźniać jeszcze bardziej spływu. Z Drzewicy wypłynęliśmy ok. 9.30. wszyscy bardziej doświadczeni kajakarze płynęli w składach mieszanych, żeby zwiększyć szanse ukończenia spływu ;) Poziom Drzewiczki był najniższy jaki pamiętamy, więc nie obeszło się bez częstego wysiadania z kajaka. Pogoda nam dopisywała, bywały chwile, gdy pojawiało się słońce, a deszczu prawie nie było  jedynie mżawka. Płynęliśmy cały dzień z krótkimi postojami. Z ciekawszych wydarzeń jakie się przytrafiły Zuli i mnie to zatopienie (przypadkowe) canoe Dekstera podczas pokonywania przeszkody. Pierwsze składy kajakowe wpłynęły na Pilicę około godz. 19.30. Nasz kajak dotarł na miejsce mszy o godz. 20. i akurat zapadał zmrok. Dla mnie był to koniec spływu, ponieważ razem z Alą pojechaliśmy po ks. Jerzego, gdy w tym czasie reszta budowała ołtarz z kajaków.

Cała msza była niesamowitym przeżyciem i zakończyła się o godz. 24. W momencie, gdy ja wraz z ks. Jerzym wracałem samochodem, pozostali uczestnicy mieli jeszcze do pokonania najcięższy odcinek z Nowego Miasta do Ulasek Gostomskich. Poszliśmy spać o 3, a pobudka była o 7. Popołudniu, po późniejszym śniadaniu nie mogło zabraknąć śpiewanek przy gitarze przywiezionej przez Martę na msze. Około 14 chłopaki z Grunwaldu poszli na PKS. Dziewczyny i reszta chłopaków została do 17, gotując w tym czasie fasolkę po bretońsku, śpiewając i grając w kometkę. Na tym zakończył się spływ i przypuszczam, że wszyscy już nie mogą się doczekać niespodzianek jakie czekają nas za rok.

pwd. Piotr Drzazha HO