Dnia 18 grudnia 2005 roku w godzinach bardzo wieczornych na Placu Narutowicza zatrzymał się jeden z autokarów ZHR, który wiózł świąteczne paczki dla Polaków mieszkających na Białorusi. Wysiadający z niego harcerze mieli poczucie dobrze spełnionego obowiązku i radość w sercu z wzorowo wykonanej służby. Teraz cofnijmy się do początku i zobaczmy jak wyglądała służba, w której wzięła udział duża delegacja Szesnastki.

Na piątek, na godz. 22:00, została wyznaczona zbiórka wyjazdowa. Ekipę naszego autokaru stanowiły 24 osoby, w tym 10 harcerzy 16 WDH. Całością dowodził phm. Paweł Burakowski HR. Pierwszym zadaniem było "ukrycie" w plecakach paczek dzień wcześniej przygotowanych. Nie wiedzieliśmy bowiem, czy zostaniemy wpuszczeni na Białoruś z darami.

W końcu ruszyliśmy w kierunku granicy. Pogoda może była świąteczna (zamieć śnieżna), ale z pewnością nie sprzyjała przejazdowi. Dlatego posuwaliśmy się dosyć wolno, także dlatego, że jakaś ciężarówka wypadła z trasy i zablokowała przejazd na około 1,5 godziny. W drodze do granicy zastanawialiśmy się jak to będzie wyglądało, ta nasz służba. Wyraźnie wyczuwalny był lekki dreszczyk emocji. "Czy nas wpuszczą?" "Ile będą nas na granicy trzymać?" Chyba wszystkim podobne pytania chodziły po głowie.

Na granicę dojechaliśmy około godziny 3:00 w nocy. Po odstaniu w sporej kolejce wreszcie przyszedł czas na nas. Kilka kontroli paszportów, sprawdzanie autokaru, obejrzenie papierów - na szczęście pogranicznikom i celnikom nic nie wydało się podejrzane i przepuścili nas bez większych problemów. Lecz jak wiadomo takie procedury zajmują sporo czasu, więc dopiero około 6:00 rano ruszyliśmy się w kierunku Grodna.

Szybki kontakt sms-owy i zostaje nam wyznaczone miejsce spotkania o godzinie 9:00 na Placu przed dworcem kolejowym w Grodnie. Byliśmy przed czasem, więc po męczącej podróży postanowiliśmy się trochę przespać,. Wiadomo jednak, że autokar nie należy do najwygodniejszych miejsc, w związku z czym pokrzepiliśmy sie jedynie małą drzemką. Po 9:00 przyszła do nas Pani Andżelika Borys (była prezes związku Polaków na Białorusi, szykanowana przez tamtejsze władze) i przekazała nam dalsze instrukcje. Razem z nią udaliśmy się do jednej ze wsi pod Grodnem. Tam w harcówce zostaliśmy powitani ciepłą herbatą i małym poczęstunkiem. Podzieliliśmy się na grupy. Rozdaliśmy paczki i ruszyliśmy. Każda grupa miała do rozniesienia około 2-3 paczek na osobę. Dostaliśmy też "przewodników" - tamtejszych mieszkańców współpracujących ze Związkiem Polaków na Białorusi.

Właściwie dochodzimy teraz do sensu tej służby: do kontaktu z tamtejszą Polonią. Przewodniczką mojej grupy była Pani Helena, nauczycielka języka polskiego w tamtejszej szkole. Chodzenie po domach, dzielenie się z ludźmi opłatkiem, dawanie im paczek świątecznych, krótka rozmowa, uśmiech na ich twarzach, czasem łzy szczęścia i wdzięczność za pomoc - to było naprawdę coś niezapomnianego. Przebywanie tam otwierało nam oczy, pokazywało jak ci ludzie naprawdę żyją, jak działa tamtejszy system polityczny. Uświadamiało to, że my, bardzo często narzekający na swój los, żyjemy przecież w luksusie wolnego kraju. Naprawdę, rozmowy z miejscowymi Polakami, a zwłaszcza z Panią Heleną, poszerzyły naszą, jak się okazało, znikomą wiedzę i dało wiele do myślenia.

Na koniec nasza grupa została zaproszona przez Panią Helenę na skromny obiad do jej domu, gdzie jeszcze trochę jeszcze porozmawialiśmy, obejrzeliśmy zdjęcia, przyszły także dwie starsze panie Polki, które zaczęły opowiadać o swoim życiu. To były kolejne niezapomniane chwilę tej wyprawy.

Po powrocie do harcówki zapakowaliśmy się do autokaru i pojechaliśmy do naszej bazy noclegowej w pobliskim sanatorium. Tam mieliśmy trochę czasu wolnego. Niektórzy skorzystali z umywalni, inni wyszli na dwór (co skończyło się wielką bitwą na śnieżki), a jeszcze inni siedzieli po prostu rozmawiając. Na kolację poszliśmy do pobliskiego klubu, w którym odbywało się coś w rodzaju dyskoteki. Dostaliśmy po porcji pierogów.

Po kolacji odbył się krótki kominek. Krótki, ponieważ wszyscy byli już bardzo zmęczeni. Pośpiewaliśmy trochę piosenek oraz porozmawialiśmy o służbie, którą pełniliśmy. Wymieniliśmy się informacjami, jakie podczas służby usłyszeliśmy np. o tym jak to Pan Aleks sprzedał dom, żeby móc zorganizować zimowisko dla harcerzy. Po kominku udaliśmy się wreszcie wszyscy (no, prawie wszyscy) na upragniony choć krótki spoczynek.

Wcześnie rano pobudka i pakowanie. Dziewczyny trochę przyspały i musiały się pakować w ekspresowym tempie. Następnie poszliśmy na śniadanie to tego samego klubu, w którym poprzedniego dnia jedliśmy kolację. Tym razem dostaliśmy jajka sadzone.

Następnym punktem naszej wyprawy była Msza Św. w katedrze w Grodnie. Tam też spotkaliśmy się z załogami pozostałych czterech autokarów, które przyjechały z paczkami na Białoruś. Msza Św. odprawiona została w języku polskim. Na koniec oczywiście odśpiewaliśmy "Modlitwę harcerską". Po Mszy podzieliliśmy się opłatkiem z wiernymi i na koniec zawiązaliśmy wielki krąg na placu przed katedrą.

Właściwie ostatnim punktem naszego pobytu na Białorusi było krótkie zwiedzanie Grodna. Zobaczyliśmy kilka najważniejszych budynków i pomników, a później pojechaliśmy na grób Jana i Cecylii. Nasz przewodnik był bardzo wygadany, cały czas ironizował na temat komunizmu.

Powrót do Warszawy przebiegł spokojnie. Urządziliśmy sobie śpiewanki, po drodze też zatrzymaliśmy się w Mc'Donalds, żeby zjeść obiad. I tak powróciliśmy na Plac Narutowicza, gdzie wszyscy rozeszliśmy się do domów. Jak zapewne widać, była to służba specyficzna i trudno wszystkie myśli i odczucia zapisać. Oczywiście przeżyliśmy wiele innych przygód i uczestniczyliśmy w wielu innych zdarzeniach, ale opisując naszą wyprawę na Białoruś skupiłem się na najważniejszym, czyli na

ćw. Paweł Huras