Rawka, 10-14 czerwca 2009r.

Słowem wstępu.

4 dni wolnego ale co z nimi zrobić? Odpowiedź jest prosta wyjechać i przeżyć przygodę. Pytanie tylko gdzie? Jakoś w marcu rzuciłem kilka pomysłów może góry? Może żaglówki? A może na kajaki? Odpowiedź chłopaków z którymi rozmawiałem była szybka: kolejny spływ. No dobra, to teraz pozostaje wybrać rzekę. Coś nie za łatwego, coś w miarę blisko i coś ładnego. Po przejrzeniu kilku tras wybór padł na Rawkę.

No to się zaczęło! Po przygotowaniu wszystkiego cała operacja rozpoczęła się 10 czerwca a.d. 2009, zbiórką na placu Narutowicza o godz. 15:30. 12 śmiałków, którzy jeszcze nie wiedzą co ich czeka, przychodzi w miarę punktualnie. Rozdzielamy paczki z żywnością, namioty oraz inny sprzęt. O 16:30 z dw. Zachodniego mamy PKS-sa do miejscowości Przewodowice pod Rawą Mazowiecką. 10 osób rusza na dworzec, pozostałe dwie dojadą jutro.

Z Przewodowic należało dojść jeszcze ok 3km do wsi Kurzeszyn. Odnaleźć tam most i kawałek łąki na, której można się rozbić. Udało się. Kajaki przyjechały z małym opóźnieniem. Sprzęt jaki dostaliśmy nie był z górnej półki i w dodatku mocno wyeksploatowany. Trudno się mówi, przynajmniej są pakowane, mało wywrotne i nie będzie widać jak je porysujemy. Wady jakie miały przemilczę. 

Droga z Przewodowic do Kurzeszyna

Płyniemy...

Do południa byliśmy już w komplecie na miejscu, spakowani i gotowi do płynięcia. Wodowanie kajaków i płyniemy. Składy były następujące Kajtek+Waldoch, Niemas+Fox, Burak+Ślepy, Krzysiek+Sadek, Paweł+Janek no i Dyzma i ja płynęliśmy w pojedynkę. 

 

Pakowanie się do kajaka

 

Rawka!

Nie przepłynęliśmy nawet 100m kiedy po raz pierwszy trzeba było przenosić kajaki, przez zwalone drzewo. Daliśmy radę. Kolejne 50m i znowu zwalone drzewo. Kolejna przenoska. I tak przez najbliższe kilometry. Czasami nad drzewem, czasami pod, czasami obok, a czasami uda się wymanewrować. Jakoś pomimo małego doświadczenia idzie w miarę sprawnie. Jednak o ilości przeszkód i trudności trasy świadczy nasze tempo 1,62km/h.

Wywrotek na szczęści brak. Jednak skąpania są dosyć szczęście. Jako pierwszy, bliski kontakt z wodą i badanie dna zaliczył Sadek, stający na gałęzi, która się pod nim złamała. Następnie prawie każdy się skąpał, na szczęście większość tylko do pasa. Jednak rekordzistą w tej dziedzinie był Niemas. Osobiście nie pamiętam spływu byśmy tyle razy lądowali w wodzie. Na szczęście pogoda była tego dnia dobra. Słońce prażyło mocno... aż do momentu kiedy w oddali słychać było grzmoty. Zapowiadało się na burze. Szukamy miejsca gdzie można by ją przeczekać. Po minięciu kilku zakrętów i przejściu kilku przeszkód, znaleźliśmy kawałek łąki na skraju lasu. Wyciągnęliśmy kajaki (leciutkieeee!) na ok. jedno metrową skarpę. Na szczęście pokropiło tylko trochę, burza przeszła bokiem. 

 

Kajtek i Waldoch

 

Kąpiel Sadka

Krzysiek zawisł na drzewie

 

Przeprawa

 

Dla Pawła skończyła się pechowo

Był czas na posilenie, napicie, złapani oddechu, wyciągnięcie suchych rzeczy, spojrzenie na mapę. Zwłaszcza ta ostatnia czynność nas zaniepokoiła. Była godz. 17 a my nawet nie przepłynęliśmy połowy planowego na dzień dzisiejszy odcinka. Dodatkowo po drodze nie minęliśmy żadnego sklepu, a nasz zapasy wody i chleba były na wyczerpaniu. Nie ma co narzekać trzeba płynąć dalej. 

 

Przeszkoda...

 

i kolejna przeszkoda

 W dalszym ciągu rzeka się wiła i ciągle skręcała. Dodatkowo za każdym zakolem czekała przeszkoda. Zaczęło się ściemniać. Wszyscy byli już wykończeni. Wiadome było już, że nie dopłyniemy tam gdzie mieliśmy, pomimo tego,że każdy dawał z siebie wszystko. Pora zacząć szukać miejsca gdzie można przenocować. Ślepy płynął na początku, znalazł polankę i miejsce, gdzie można wciągnąć kajaki. Łąka do spania był bardzo fajna, miejsce do wciągania kajaków trochę gorsze ok 1,5m w górę. Trudno się mówi. Praca zespołowa i w ciągu godziny, wciągnęliśmy kajaki, rozpakowaliśmy się, przebraliśmy w suche rzeczy i rozbiliśmy namioty.

Przyszedł czas na upragniony obiad. Sadek i Dyzma zaczęli gotować. Szef kuchni na dzisiaj przewidział ryż z sosem słodko-kwaśnym. Kilku ochotników poszło po chrust (chwała im za to), i podharcerzyło z pobliskiego pola „trochę” suchych gałęzi. Przy okazji doszli do mostu w Dolecku. Była godzina 21. Nawet nikt nie miał nadziei, że znajdziemy otwarty sklep, więc nawet nie poszliśmy na jego poszukiwania.

Zapłonęło ognisko, każdy zjadł porcje ryżu z sosem, na dokładkę zjedliśmy ostatni bochenek chleba. Wszyscy byli potwornie zmęczeni, poparzeni przez pokrzywy i pogryzieni przez komary. W średnich nastrojach położyliśmy się spać. Ale spokojnie to dopiero pierwszy dzień spływu, przynajmniej dzisiaj udało się rozpalić ogień nie tak jak wczoraj, to dopiero początek powstawania zespołu. 

 

Niemas woduje!

 

A może lepiej górą?

 

Mały zator

 

Pawcio przeciska się pod drzewem

Burak i Paweł

Łapanie równowagi

Szesnastka vs. Rawka runda II.

Poranek był dosyć pochmurny wstałem z Dyzmą o 7 by pójść do sklepu kupić wodę i chleb. Ok.600m od nas była miejscowość Doleck. Okazało się, że sklep został tam jakiś czas temu zamknięty i najbliższe miejsce gdzie można coś kupić jest w miejscowości Jeruzal. Decyzja była oczywista musimy tam dojść. Po przejściu ok 2,5 km odnaleźliśmy mini supermarket. Kupiliśmy zgrzewkę wody oraz chleb. Objuczeni we dwóch produktami udaliśmy się w drogę powrotną.

Gdy wróciliśmy chłopaki już wstali, i nawet Kajtek posprzątał po wczorajszym obiedzie. Reszta niemrawo zaczynała się pakować. Niestety wyprawa do sklepu opóźniła nasze wyruszenie, no niestety nie wszystko gra jeszcze tak jak powinno.

Sennie

O 11 byliśmy już na wodzie. Zaczęło świecić słońce. Najbliższy kilometr rzeki był bardzo trudny, rwący, mocny nurt, spora liczba przeszkód, na szczęście większość z nich była do pokonania bez wychodzenia z kajaka. Pierwszy postój był na zaporze w Suliszewie. Tak była ok. 30m przenoska kajaków. Na tamie czekaliśmy godzinę aż Niemas z Waldochem dopłyną, ponieważ mieli problemy techniczne. Niestety było to kolejne opóźnienie. Słońce ładnie świeciło, każdy zrobił zapasy w pobliskim sklepie. Następnie do kajaków i płyniemy dalej.

Wodowanie

 

Którędy dalej?

 

Przenoska

 

Piękna Rawka

 

Płyniemy

 

Burak i Ślepy

 

Dyzma na drzewie

 

Kajtek i Foks

 

Paweł i Janek

Na tym odcinku nie było już tylko zwalonych drzew (widocznie nie dotarł tutaj TW z siekierą fiskarsa: pozdro dla kumatych), płynęło się dosyć szybko. Widoki były piękne. Ok 18 znaleźliśmy świetne miejsce, w którym można przenocować. Dosyć szybkie wciąganie kajaków, rozpakowanie, rozbicie namiotów. Podzieliliśmy się na dwie ekipy jedna poszła do sklepu w pobliskiej miejscowości o nazwie Kamion aby dokupić produkty na obiad, kolacje i śniadanie. Druga ekipa w tym czasie wykąpała się a później poszła po chrust, układając też ognisko. 

 

Dyzma

 

Pawcio

 

Lekki nieporządek

 

Rozbijanie obozowiska

Na dzień dzisiejszy szef kuchni Sadek przewidział spaghetti. Jak na warunki spływowe wyszło pyszne. Przyszedł czas na doniesienie chrustu, suszenie rzeczy itp. Wykonaliśmy mały zwiad terenowy. Dogadaliśmy się z właścicielem pola, że możemy nocować na jego ziemi (rozbiliśmy się na czyjejś własności). Rozegraliśmy mecz piłki. W międzyczasie zaczęli schodzić się miejscowi i z bezpiecznej odległości wyzywać nas. My nie daliśmy się sprowokować i nawet nie zwróciliśmy uwagi. Gdy się ściemniło usiedliśmy przy ognisku. Chłopaki z Cietrzewi poszli pogadać z Ślepym na temat obozu i kilku wypraw jakie chcą odbyć. Natomiast zastępowi wraz z Dyzmą i Kajtkiem usiedli i zaczęliśmy dopracowywać program obozu. Ok 23 poszliśmy spać. Niestety nie było nam dane szybko usnąć, ponieważ miejscowi zaczęli ostrzał namiotów rakietami (fajerwerki). Wyskoczyliśmy z namiotów i pogoniliśmy ich. Więcej już nie podeszli. 

Szef kuchni

 

Przy ognisku

 

Mniami :)

Walka z deszczem

Tego ranka obudził nas deszcz. Po wyjściu z namiotów okazało się, że raczej tego dnia słońca nie będzie. Niebo było zaciągnięte deszczowymi chmurami. Zjedliśmy śniadanie, zaczęliśmy się pakować, mając nadzieję na to, że się przejaśni. Niestety nadzieja matką głupich. W strugach deszczu złożyliśmy namioty i zapakowaliśmy się do kajaków. Morale były dosyć niskie. Deszcz, zimno a tu trzeba płynąć.

Po przepłynięciu ok 1km. Okazało się, że trzeba ok 50m przenieść kajaki. Pomimo tragicznych warunków wzięliśmy się do pracy. Wszyscy razem, nikt się nie obijał. W ciągu 30min udało się przenieść wszystkie kajaki. Pozostaje płynąć dalej. Deszcz niestety nie ustępował. 

 

Przenoszenie kajaków

 

Walka z deszczem

Dopłynęliśmy do mostu w Samicach. Tam mieliśmy się zgrupować i poczekać na siebie. Wszyscy dopłynęli prócz Waldocha, który płynął z Burakiem. Po godzinie czekania zrobiło się strasznie zimno, po krótkiej naradzie ekipa ratunkowa ruszyła pod prąd, żeby zobaczyć co się stało, reszta popłynęła dalej. Jak się okazało Burak z Waldochem mieli dziurawy kajak i trzeba było po drodze kilka razy wylewać wodę, co bardzo opóźniało płynięcie.

Kolejna przenoska była na moście w Rudej, na szczęście tylko z 20m. Deszcze przestał padać. Jednak my byliśmy głodni (była godzina 17), przemoczeni i przemarznięci jednak płynęliśmy dalej. Odcinek był piękny. Nurt szybki. Spora liczba zwalonych drzew. Ok 18 zaczęliśmy szukać miejsca noclegowego. I znowu Ślepy popisał się swoimi talentami znajdując fajną łąkę na skraju lasu.

Tradycyjnie rozbijanie obozowiska. Znowu dzielimy się na dwie ekipy pierwsza zajmuje się rozpaleniem ogniska przy, którym można się choć na chwilę ogrzać oraz przygotowaniem obiadu. Druga rusza na zwiad, żeby zorientować się gdzie jesteśmy. Okazało się, że przed Budami Grabskimi. Po obiedzie przyszedł czas na smażenie pianek. Poczuliśmy się jak skauci na amerykańskich filmach. Rzeczy trochę podeschły a my piekielnie zmęczeni weszliśmy do śpiworków. I tam minął dzień 3.

Zwycięstwo?

>

Suszenie

Wstaliśmy o 7. Wznieciliśmy ponownie ogień. Pora posuszyć rzeczy. Na horyzoncie zaczęło się pokazywać błękitne niebo. Pozytywnie nastawieni zaczęliśmy się pakować i składać namioty. Tego dnia mieliśmy dopłynąć tylko do mostu w Budach Grabskich i tam zostawić kajaki. Dwie osoby zostały na miejscu, żeby zrobić porządek oraz przypilnować rzeczy. Reszta wsiadła do kajaków i popłynęła ok 30min. Tam wynieśliśmy je na tamę. I czekaliśmy. Ok 12 zdaliśmy kajaki, i ruszyliśmy na piechotę na nasze miejsce biwakowe. Tam się dopakowaliśmy i ruszyliśmy do Skierniewic.

 

Ostatni odcinek

 

Wyciąganie kajaków

Wyciąganie kajaków na zaporze w Budach Grabskich

 

Czekamy na kajaki

 

pamiątkowe zdjęcie - prawie w komplecie

Ok 14 mieliśmy pociąg do Warszawy. W drodze prawie wszyscy posnęli. Z dworca udaliśmy się na obiad do pizzerii. Następnie rozeszliśmy się do domów.

Podsumowując spływ był niezwykłą przygodą. Rzeka stanowiła wyzwanie. Z każdym dniem wszystko wyglądało co raz lepiej. Czy pokonaliśmy rzekę? Na to pytanie każdy sam musi sobie odpowiedzieć. Dla mnie był to udana wyprawa, która na pewno jeszcze kiedyś się wspomni. Z wielką chęcią powrócę jeszcze na tę rzekę.

pwd. Paweł Huras HO